poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Zła jestem...i gryzę!

Dziś mam podły dzień. Wszystko mnie irytuje, nawet ja sama. W ogóle jakiś ten dzień nie takiś.

Wczoraj (a właściwie dziś) położyłam się spać ok 1 w nocy. 6.30 pobudka zrobić Młodej picie, umyć pupcie i czekać na siuszki. Do jałowego, sterylnego pojemniczka. Masakra. O ile ostatnio (w zeszłym tygodniu) zamknęliśmy się w 20 min, to teraz minęło pół godziny...nic...minęło 45 min...nic... matka się irytuje, ojciec irytuje, o 8 trzeba być z próbkami w ośrodku, żeby zdążyli jeszcze pobrać krew nim pan z laboratorium odjedzie..a tu..ósma a my jeszcze w lesie! 8.10 - jest - leci! Ojciec z wrażenia krzyczy "leje" a Młoda co? Zatrzymała nim matka w ogóle odkręciła kubeczek <ściana>. Na szczęście w ciągu dwóch minut się odblokowała i udało się złapać 20 ml. Ekspresowe ubieranie, Kathleen z płaczem, bo nie po jej myśli wszystko, ale udało się, 8.15 wyjechaliśmy. Szybko do przychodni. Kolejka. Uff..znaczy się, że zdążymy wszystko oddać. Postaliśmy, kilka osób przed nami, ale nawet płynnie szło. Teoretycznie o 8.30 próbki wyjeżdżają do analizy, a Kathleen dopiero 8.45 igłę do ręki wbijali. Płacz. Teraz już łatwo ręki nie oddała, zapamiętała "czym to śmierdzi". Zapisaliśmy się na jutro do pediatry z wynikami. Naszej pani doktor nie ma (urlop), ale dostaliśmy polecenie szybkiej konsultacji wyników (w razie gdyby była infekcja by szybko reagować).

Później już było tylko gorzej. Młoda jęczała, płakała, marudziła, krzyczała, biła... robiła wszystko, by wyprowadzić nas z równowagi. No niestety, moja cierpliwość na wyczerpaniu. Mam sobie za złe, że podniosłam głos, ale cóż... brakło mi już innych metod perswazji werbalnej i niewerbalnej.

Zjedliśmy obiadek. Młoda na drzemkę (chwała Bogu - 2 godziny ponad!) Ojciec poszedł do pracy.

Zrobiłam pranie, rozwiesiłam na podwórku, myślałam że przy ponad 30C upale szybko wyschnie a tu po 2 godzinach co? Deszcz zaczął kropić. Zanim zdążyłam zebrać już zawilgło :-/

Boli. Nafaszerowałam się profenidem - i jakoś funkcjonuję.

Duchota taka że można oszaleć. A na mnie czeka meeeeeega kosz (z 4 czy 5 pralek) ciuchów do prasowania. Nie wiem kiedy się za to zabrać, chyba dopiero po zmroku. Może będzie chłodniej.

Nic mi nie idzie, źle się czuję, dziecko marudzi. Generalnie dzień do doooopy.

1 komentarz:

  1. w takie dni kiedy wszystko staje na głowie i jeszcze upał daje nam w kość to świętego można łatwo wyprowadzić z równowagi więc się nie obwiniaj .

    OdpowiedzUsuń

Przeczytałeś posta? Zostaw ślad po sobie ;-)